poniedziałek, 25 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "Anioł zemsty"

Jakie aspekty mają największy wpływ na kształtowanie się osobowości młodego człowieka? Środowisko w którym dorasta? Poglądy religijne? Rodzice? A co dzieję się z duszą młodego człowieka, kiedy wszystkie te elementy łączą się i co gorsza nieodpowiednio nim kierują? Przykład tego, co można zrobić z nieskalaną duszą dziecka, wywierając na niej wielki nacisk przez lata, przedstawia nam Nora Roberts w kolejnej powieście z serii „In Death” pt. „Anioł zemsty”.

Porucznik Eve Dallas odnalazła już swoja wielką miłość. Osobę, dzięki której mogła zmierzyć się ze swoją własną przeszłością. Osobę, która opiekuje się nią, gdy ona sama o tym zapomina. Jest nią Roarke, nieprzyzwoicie przystojny i jakże bogaty Irlandczyk. Jednak ich miłość może zostać wystawiona na próbę. A przyczyną owych problemów jest kolejno śledztwo prowadzone przez nieustraszoną panią porucznik.
Eve Dallas pewnego popołudnia otrzymuje wiadomość od mordercy, który oświadcza jej że jest wysłannikiem Bożym. Ma on zrealizować wyznaczony przez swego Pana plan, polegający na dokonaniu brutalnych morderstw. Po dokonaniu pierwszego z nich, osobiście dzwoni do porucznik Dallas i mówi jej o swojej misji, podając jej również treść zagadki, której rozwiązanie ma doprowadzić ją do pierwszej ofiary. Eve wraz ze swoją asystentką Peabody szybko rozwiązują łamigłówkę i docierają na miejsca zbrodni, a to co tam zastają mrozi im krew w żyłach.
Zanim nawiedzony morderca zabija kolejną osobę, daje Eve szansę na jej uratowanie. Recytuje treść kolejnej zagadki, pozostawiając jednak bardzo niewiele czasu na jej rozwiązane. Czy pani porucznik zdąży uratować zagrożone życie? Czy wystarczy jej czasu? Ile razy śmierć będzie jeszcze szybsza od niej?
W czasie prowadzenia śledztwa okazuje się, że owe zbrodnie powiązane są z jej mężem i jego wiernym sługą Summersetem. Jeden z nich staje się głównym podejrzanym, jednak porucznik Dallas robi wszystko, aby oczyścić go z zarzutów, ponieważ święcie wierzy w jego niewinność. Czy zdoła złapać prawdziwego zabójcę? A może okaże się, że to ktoś z bliskich jej osób jest odpowiedzialny za śmierć wielu istnień?

Kolejne dzieło Nory Roberts przedstawia postać człowieka, który uważa że musi spełnić boski plan. Jego działania przepełnione są chorą ambicją. Zasłania się religią, ale wszystko wskazuje na to, że siła, która go napędza to chęć zemsty, krwawej zemsty. Ale jaka jest prawda?
Powieść jest interesująca, pełna napięcia. Pokazuje walkę pomiędzy uczciwością a miłością. Co okaże się ważniejsze? Co wybierze porucznik policji? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy wewnątrz książki. A przy okazji przeżyjemy następną niesamowitą przygodę krocząc śladami Eve Dallas.
 


hmmm... Nie wiem czy ktokolwiek czyta mojego bloga, czy ktokolwiek się intersuje tym co ja tutaj sobie piszę. Być może jest to tak beznadziejne, że nawet nie daja się do skomentowania. Kto wie...? Ale będę sobie pisała dalej, w najgorszym wypadku sama dla siebie. 
Jeżeli jednak ktoś to czyta (a jednak nadzieja umiera ostatnia) to jest mi miło że mogłam pomóc, chociażby w decyzji czy warto przeczytać daną książkę :)


No i zgodnie z zapowiedziami prezentuję kolejną nutkę do posłuchania :)

sobota, 23 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "Czarna ceremonia"

Eve Dallas w książce pod tytułem „Czarna ceremonia” wkracza w bardzo interesujący krąg dwóch subkultur. Jedna z nich zajmuje się białą, a druga czarną magią. Jak do tego dochodzi? Otóż umiera jeden z policjantów, których Eve darzyła sympatią. Początkowo wszyscy są przekonani, że zmarł on śmiercią naturalną, jednak okazuje się, że wzorowy policjant miał we krwi środki zakazane, czyli narkotyki. Eve ma za zadanie oczyścić go z zarzutów, wkracza w bardzo specyficzne, tym samym niebezpieczne środowisko. Śledztwo zaprowadza ją do wyznawców szatana, którzy praktykują skrajną i zakazaną formę obrzędów. Trafia także na ślad prowadzący do ich przeciwników, wyznawców białej magii. Niedługo po tym dochodzi do serii brutalnych morderstw o podłożu rytualnym. Pani porucznik stawia sobie za zadanie rozwiązanie tej zawikłanej zagadki, co będzie związane z wewnętrzną walką Eve. Będzie musiała odpędzić własne demony, aby dojść do prawdy i wymierzyć sprawiedliwość… Czy jej się uda?
Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie musicie sięgnąć do powieście. A w niej odnajdziecie wiele ciekawych momentów, które silnie oddziałują na emocje czytelnika. W tej książce autorka podsuwa nam wielu teoretycznych sprawców. Czytamy kolejne strony i dochodzimy do wniosku, że wielu z nich miałoby motyw, możliwości, nie ma alibi i w dodatku posiada nieciekawą przeszłość. Aczkolwiek na żadnego z nich nie ma dostatecznej ilości dowodów, a żeby kogokolwiek oskarżyć dowody są niezbędne. I tak do samego końca będziecie trwali w napięciu, chcąc się przekonać, czy zostanie oskarżony niewinny człowiek, czy jednak uda się dopaść mordercę, który upodobał sobie brutalne zbrodnie…
Przeczytałam kolejną książkę Nory Roberts, która mi się spodobała. Posiada ciekawą fabułę, pobudza ciekawość, ujawnia nowe interesujące fakty ze skomplikowanego życia głównej bohaterki. Ponad to jest w niej spora dawka poczucia humoru, co pozwala czytelnikowi na chwilę odprężenia, by po chwili znowu zmusić go do myślenia. Te wszystkie elementy stwarzają bardzo specyficzny klimat, który odczuwa się czytając każdą pozycję z serii „In Death”. Nie znajdziemy tego w żadnej innej książce. One mają swoją własną duszę, którą stopniowo otwierają przed swoimi czytelnikami. Nie za szybko, ale także nie każą Nam zbyt długo czekać. Są wyjątkowe…

Akurat w tej książce poruszona zostaje problematyka powiązana z czarami. Od początku świata ludzie w coś wierzyli. Stwarzali przeróżne religie, a te z kolei powodowały powstawanie różnego rodzaju rytuałów. Ludzie rozwijali swój intelekt, co pozawalało na powstanie nowych wierzeń. Każdy człowiek w coś wierzy, lub uparcie twierdzi, że nie wierzy w Boga, co samo w sobie jest zaprzeczeniem. Skoro uważa, że nie ma Boga to i nie można w niego nie wierzyć. Ten paradoks doprowadza do tego, że sam ateista uznaje istnienie Boga… Ale nie o tym miało być!
A jak to jest z magią?  Z czarami? Czy istnieją? Każdy człowiek stworzył sobie teorię na temat magii, na temat zdolności paranormalnych. Jest to zaiste fascynująca problematyka, która nigdy nie pozostawia jednoznacznych odpowiedzi. Ja z jednej strony jestem katoliczką, przez co powinnam zaprzeczać wszelakim objawom czarów itp., ponieważ kiedyś ksiądz na lekcji religii powiedział że jest to dzieło szatana. Ale nie powiedział, że magia nie istniej, że to tylko bajki, które przechodzą z pokolenia na pokolenie. Już samo to skłoniło mnie wtedy do intensywnego myślenia. Nie zaprzeczył, że czary istnieją.
Uważam że istnieją, że ludzie potrafią posługiwać się pewnymi symbolami, zaklęciami czy też specyficznymi miksturami aby wpłynąć na drugiego człowieka, na jego życie czy też los. Co do słuszności tych praktyk nie mam żadnych wątpliwości, że moc, jaką posiadają owe rytuały pochodzi od szatana, a więc jest złem, którego trzeba się wystrzegać. Sama oczywiście tego nie praktykuję i nie mam najmniejszego zamiaru, ale miałam pewien „żywy” przykład w swojej rodzinie, a czytając tą książkę, wspomnienia z przeszłości dały o sobie znać. A może była to tylko wyolbrzymiona wyobraźnia? Może ktoś widziała to, co chciał zobaczyć? Mam cichą nadzieję, że po śmierci będą Nam znane odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas za życia pytania.

„Czarna ceremonia” jest książką godną polecenia, nawet tym wybrednym czytelnikom. W skali od jednego do dziesięciu dałabym jej 7 z dużym plusem. Być może to ze względu na słabość, jaką mam ostatnio do książek Nory Roberst, ponieważ czytam wszystkie po kolei, ale nie żałuję. Jutro zabieram się za kolejną… :)

Od dzisiaj postanowiłam na koniec każdego posta dodawać piosenkę, którą lubię, przez co może łatwiej będzie Wam mnie poznać. A więc oto nutka na dzisiaj  :) 

piątek, 22 lipca 2011

"Rolling in the Deep..."

Aby już na początku rozwiać wszelakie wątpliwości, informuję iż nie jestem pogrążona w rozpaczy. A tytuł tego posta związany jest tylko i wyłącznie z utworem Adele. Najlepiej będzie jak zacznę od początku…
 Pewnego dnia wracałam sobie busem z Lublina. Kierowca włączył radio i wtedy to po raz pierwszy usłyszałam tą piosenkę. Zaczęła się niewinnie, więc początkowo nie zwróciłam na nią uwagi. Ale po kilkudziesięciu sekundach jechałam całkowicie zasłuchana i zauroczona, zastanawiając się kim jest ta utalentowana wokalistka. Postanowiłam, że odszukam ją po powrocie do domu, chociaż tak na prawdę nie miałam żadnego punktu zaczepienie, od którego rozpoczęłabym poszukiwania. W końcu wyszło tak, że zapomniałam o opracowanym planie, a że dosyć rzadko słucham radia w domowym zaciszu to i zapomniałam również o tym utworze. Później słyszałam go jeszcze kilkakrotnie gdy przemieszczałam się komunikacją państwową, i za każdym razem byłam bardzo nim zaintrygowana. Ale ze względu na mnóstwo innych zajęć, w tym między innymi sesją, ciągle o nim zapominałam przekraczając próg domu. Ale los potrafi momentami sprzyjać i…
Pewnego wieczoru, leżąc ze swoich chłopakiem zastanawialiśmy się co by tu robić. Pogoda raczej zniechęcała do spacerów, więc stwierdziliśmy że obejrzymy jakiś film. A żeby było ciekawiej losowałam tytuł z zamkniętymi oczami i trafiłam na film „Jestem numerem cztery”. Włączyłam odtwarzanie i co usłyszałam…? Kawałek, do szukania którego tak wiele razy się przymierzałam. Sam mnie znalazł. A co do filmu to nieciekawy.
Poznałam w końcu tytuł i mogłam odszukać go w sieci, aby rozpłynąć się w bardzo przyjemnych doznaniach. Nie jestem w stanie powiedzieć ile razy słuchałam go tamtego dnia, ale na pewno mnóstwo. Wszyscy, poza mną oczywiście, znienawidzili chyba ten Adele… Ale ja nadal nie rozumiem jak można ją znienawidzić? Chyba nigdy tego nie zrozumiem.
 Adele się spisała. Co do tego nie mam wątpliwości. Na prawdę rzadko porywa mnie piosenka z radia, popularny kawałek puszczany na antenie kilkanaście razy w ciągu dnia. Aby mnie poruszyć bądź zainteresować musi mieć w sobie coś więcej. I on na pewno nie jest jednym z wielu. Ma w sobie coś wyjątkowego.
W pierwszym momencie porwała mnie skomponowana muzyka. Było tak, dopóki nie usłyszałam mocy głosu w refrenie. Wtedy to już powalił mnie na kolana. A kiedy przyswoiłam tekst i zrozumiałam jego przesłanie wiedziałam już, że się nie myliłam. Jest to piękny kawałek z głębią. Nie jakiś głupi numer o „zarywaniu panienek” itp. A swoją drogą nie rozumiem ludzi zachwycających się tak tępymi tekstami.

„Rolling in the Deep” zdecydowanie należy to tych utworów muzycznych, o których z czystym sumieniem można powiedzieć, że są naprawdę dobre.
A jak będę miała złamane serce (do czego już więcej nie dojdzie mam nadzieję), to właśnie przy nim będę się pogrążała w mojej rozpaczy…
Tak sobie pomyślała, że od czasu do czasu można urozmaicić bloga temat niezwiązanym z literaturą. Przecież na moje życie składa się mnóstwo innych rzeczy, o których raz na jakiś czas napiszę :)


Adele "Rolling in the Deep" 

czwartek, 21 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "Śmiertelna ekstaza"

Coraz większą sympatię odczuwam do Nory Roberts, a właściwie to do jej twórczości. To właściwsze określenie. Śmiertelna ekstaza- już sam tytuł jest intrygujący. Jest to pewne zestawienie dwóch przeciwnych pojęć. Śmierć, na ogół kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, doprowadza do smutku, momentami nawet depresji. Ja sama, myśląc o śmierci odczuwam pewien lęk, który, tak bynajmniej mi się wydaje, związany jest z niewiedzą. Bo kto potrafi powiedzieć co dzieje się z Naszymi duszami po śmierci? O ile w ogóle coś się dzieje? Czy to wszystko co odczuwamy to jedynie zasługa mózgu, który jest niesamowitym organem? Osobiście uważam, że jednak coś tam na Nas czeka, że istnieje życie po śmierci (chociaż to określenie również jest pełne sprzeczności). Ale dosyć o śmierci, po co wprowadzać się w smętny nastrój…? Kolejne słowo to ekstaza. Ona natomiast jest czymś pozytywnym, przyjemnym a nawet podniecającym. Znaczenie słowa ekstaza jest zdecydowanym przeciwnikiem skojarzeń, związanych ze śmiercią. Jednakże w tytule owego dzieło stykają się te dwa określenia, tworzące pewną całość. One tutaj współgrają, pomimo wszystko. I o dziwo, prezentowane wydarzenia w książce obrazują właśnie ową śmiertelną ekstazę w bardzo przekonujący sposób.
Kolejne śledztwo Eve Dallas pozornie traci sens. Wszystkie znaki wskazują na samobójstwo. Najpierw jedno, później drugie itd. Wszyscy wokół godzą się z tą myślą i nie rozumieją, czego pani porucznik próbuje się doszukać, grzebiąc w przeszłości ofiar. Aczkolwiek nie istnieję żadne punkt wspólny. Ofiary się nie znały, nie wiedziały nawet o swoim istnieniu. Co więcej, nie było człowieka, który miałby jakąkolwiek styczność z nimi wszystkimi. Pomimo tego, że wszystko wyglądało jak zwykłe samobójstwa, Eve miała przeczucie, a przecież ono nigdy jej nie zawiodło. Dlatego też szukała dalej, nie poddając się i nie zwalniając ani na moment. I nagle trafia na coś… I to coś nie daje jej spokoju.
Śledztwo, które przypadło pani porucznik nie jest proste. Czy tym razem znowu uda jej się rozwiązać zagadkę? A może teraz jednak przeczucie ją zawiodło? Może w końcu się pomyliła? Przecież nikt nie jest doskonały… Nie będę zdradzała nawet odrobinki wydarzeń, które zaszły w tej nowej przygodzie, ponieważ nie wybaczyłabym sobie, gdybym popsuła Wam przyjemność z tych emocjonujących momentów na końcu książki. Bo zakończenie jest genialne… Brnąc przez ostatnie strony, napięcie wzrastała gwałtownie. Wyrazy coraz szybciej przebiegały mi przed oczami, bo… Nie nie :) Nie powiem Wam! Sami do tego dojdziecie.
A żeby mnie nie poniosło i żebym nie napisała wszystkiego, zmienię temat. Nie odchodzę oczywiście od Eve Dallas, ale zajmę się teraz innym aspektem jej życia. Bo pomimo tego, że praca w wydziale zabójstw jest dla niej czymś bardzo ważnym, to jest jeszcze coś, a raczej ktoś, bez kogo ciężko byłoby jej żyć, o ile w ogóle by potrafiła. Roarke. Owa postać jest bardzo interesująca, wręcz genialna. Na pewno zbyt wyidealizowana, ale czy my, kobiety, nie kochamy takich postaci? Księcia z bajki… Ciepłego, troskliwego, stanowczego, nieziemsko przystojnego, i bardzo bogatego… Bo czyż nie taki jest Roarke?  Nora Roberst zdecydowanie wie, czego potrzebują kobiety. Już od samego opisu jaki zawierają te książki można się zauroczyć w kimś to istnieje tylko na papierze, niestety. Trochę się rozmarzyłam…
Tak więc myślę, że Roarke jest fantastycznym symbolem tego, czego pragną wszystkie (no może prawie wszystkie) kobiety na świecie. Bo któż oparłby się wdziękom kogoś takiego jak on? Czy którakolwiek z kobiet czytających serię „In Death”, jest w stanie zaprzeczyć i stwierdzić że nigdy o nikim takim nie marzyła? Bo ja właśnie tak wyobrażałam sobie od zawsze swój ideał mężczyzny. Niestety nigdy go nie spotkałam i szczerze wątpię żeby w ogóle ktoś taki istniał na tym wielkim świecie, ale przecież nikt nie zabroni nam stworzyć sobie, jak i fantazjować o tak cudownym mężczyźnie. A czytając te wszystkie intymne chwile z ich życia erotycznego, czyż nie tak właśnie chciałybyśmy być pieszczone? Czyż nie w taki sposób chciałybyśmy być szanowane? I czy to nie jest strasznie podniecające? Ale te pytania pozostawię bez odpowiedzi… Dla mnie są one oczywiste.
Tak więc przeczytawszy następną powieść napisaną przez Norę Roberts utwierdzam się coraz bardziej w swoich wcześniejszych odczuciach i sugestiach. Każda pozycja z listy „In Death” jest lepsza, ciekawsza, bardziej intrygująca, w większym stopniu oddziałuje na zmysły. Ewidentnie autorka ciągle się rozwija. Jeżeli ktokolwiek z Was zastanawia się nad tym, czy przeczytać „Śmiertelną ekstazę”, to zdecydowanie Wam radzę abyście to uczynili. Fascynujących wrażeń życzę, a będzie ich nie mało… :)

środa, 20 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "Kwiat nieśmiertelności"

Prawdę mówiąc „Kwiat nieśmiertelności” skończyłam czytać wczoraj późnym wieczorem, ale ze względu na panujące upały i moje znużenie nie mogłam sklecić poprawnie zdania. Dlatego opis tej książki przełożyłam na dzisiaj. Od rana byłam bardzo zabiegana, musiałam pozałatwiać zaległe sprawy urzędowe i dopiero teraz mam chwilkę, żeby usiąść spokojnie i stworzyć kolejnego posta. Więc przejdźmy do rzeczy…

Wraz z przeczytaniem kolejnej pozycji z serii „In Death” odnoszę wrażenie, że umiejętności autorki ciągle się rozwijają. Każda książka jest lepsza od poprzedniej. O ile w powieści „Dotyk śmierci” domyślałam się, kto może okazać się zabójcą, to w powyższej książce w ogóle nie byłam w stanie tego przewidzieć, co pozytywnie wpłynęło na moją ocenę. Śledztwo prowadzone przez porucznik Eve Dallas w „Kwiecie nieśmiertelności”  dotyczyło serii zabójstw, które powiązane były ze sobą nielegalnymi substancjami, zwanymi potocznie narkotykami. Cała akcja powieści toczy się wokół rozwiązania zagadki, dotyczącej oczywiście odnalezienia zabójcy. Ponad to przewijają się w niej wątki z życia osobistego pani porucznik jak i jej najbliższych. Te dwa światy są ze sobą połączone w taki sposób, że czytelnik nie odczuwa znudzenia nadmiarem wydarzeń w którymś z nich. Jest to z jednej strony interesujące i pobudzające ciekawość, a z drugiej strony stonowane, co zwiększa atrakcyjność akcji. Wydaje mi się, że przesadzanie z napięciem w niektórych momentach może wpływać nie niekorzyść na odbiór danej książki, aczkolwiek w twórczości Nory Roberts nie zauważyłam niczego takiego. Tak jakby akcja od początku do końca była zamknięta w pewnym przedziale, który nie jest nudny i w fascynujący sposób pobudza ciekawość, utrzymując ten stan do ostatniej strony.

Bardzo interesująca jest także rzeczywistość stworzona przez autorkę, w której toczy się akcja serii „In Death”. Jest to połowa XXI wieku. Technologia stoi na bardzo wysokim poziomie, ludzie opanowali niektóre planety, na których znajdują się między innymi więzienia, kasyna i wiele innych rzeczy. Cały ten świat jest zorganizowany w lepszy sposób niż ten, który otacza nas dzisiaj. Pomimo tego, że jest on tylko wyobrażeniem Nory Roberts, że jest to coś nieprawdziwego, to uważam iż ludzie powinni dążyć do stworzenia czegoś podobnego. Ale nie chcę też zdradzać zbyt wielu szczegółów owej rzeczywistości, aby nie popsuć czytelnikowi przyjemności z odkrywania tego nowego, fascynującego świata.

Początek książki jest ciekawy. Nie ma tam momentów, w których serce biłoby szybciej, aczkolwiek nie jest również nudny. Pobudza ciekawość czytelnika, a to bardzo dobrze, gdyż nie ma chyba nic gorszego kiedy książka na początku Cię znudzi. Tak więc zaczęłam ją czytać i znowu nie mogła się od niej oderwać. Środek książki interesujący, w momentach kiedy byłam przekonana że to właśnie „ta osoba” jest mordercą, okazywało się że jednak się myliłam. I tak do samego końca nie mogłam wpaść na to kto zabił. Jeżeli chodzi o zakończenie to znowu mnie bardzo zaskoczyła. Zwrot akcji którego zupełnie się nie spodziewałam. Śledztwo zostaje zakończone, trochę przez przypadek, ale sprawca trafia tam gdzie jego miejsce.

Kolejna pozycja z mojej listy została przeczytana i odhaczona. I znowu zostałam mile zaskoczona talentem Nory Roberts. Pisze ona lekko, ale w sposób specyficzny. Już od początku czytelnik jest w stanie poczuć klimat, który towarzyszy pracy jak również życiu porucznik Eve Dallas. Nie trzeba może łamać sobie głowy przy zrozumieniu danej książki, może nie ma w nich wielkich przesłań dla ludzkości, które będą przytaczane przez nauczycieli języka polskiego. Ale jest w nich coś, co przyciąga, co nie daje przestać o nich myśleć. Coś, co skłania do sięgnięcia po kolejną książkę. Są takie momenty w życiu człowieka, w których chce on sobie odpocząć, chce się zrelaksować i niekiedy potrzebuje do tego jakiejś pozycji literackiej. Uważam że książki Nory Roberts są do tego stworzone. Są tym czymś, co wprawia ludzi w dobry nastrój. Kończą się zazwyczaj dobrze. Ja osobiście lubię takie książki, aczkolwiek z wielu ust słyszałam, że to przeżytek, że książka powinna zawierać w sobie wiele dramaturgii i na pewno nie powinna mieć szczęśliwego zakończenia. Uważam że książki takie wywierają zupełnie inny wpływ na świadomość ludzką. Po przeczytaniu książki, która kończy się źle, człowiek także ma nienajlepsze samopoczucie. A po książkach Nory Roberts na pewno ono takie nie będzie! I tym pozytywnym akcentem zakończę tego posta :) Idę czytać następną…






poniedziałek, 18 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "Sława i śmierć"

A więc kolejne śledztwo porucznik Eve Dallas za mną. Hmm... Na początek kilka kwestii nie związanych zupełnie z treścią książki. Niestety znowu korzystałam z wersji elektronicznej ze względu na moje wielkie lenistwo. Nie chciało mi się iść do biblioteki, a bardzo zależało mi na przeczytaniu kolejnej powieści, tak więc znowu przesiedziałam kilka godzin przez laptopem, z czego bardzo niezadowolony jest mój kręgosłup. Pocieszam się tylko faktem, że mam dopiero 23 lata (albo już). Zapewne konsekwencję swoich teraźniejszych czynów odczuję w przyszłości, ale o to będę się martwiła później. Bardziej boję się o wzrok...
Czytanie rozpoczęłam w sobotę po południu. Początek książki był interesujący, ale nie jakoś przesadnie porywający. Jednak przez cały czas odczuwało się delikatną nutkę niedopowiedzenia, która wzbudzała ciekawość i nie pozwalała przerwać czytania. A to w książkach kocham najbardziej. Tak więc czytałam ją przez cały wieczór, dopóki nie zmorzyła mnie ogromna senność i byłam zmuszona pójść do łóżka, a następnie utonąć we śnie. Chociaż najchętniej przesiedziałabym całą noc przy książce. Powstrzymał mnie od tego tylko fakt, że muszę wstać przed 5. W niedzielę do godziny 18 byłam w Lublinie także nie miałam najmniejszych szans na przeczytanie choćby jednego zdania. Dopiero wieczorkiem siadłam przed ekranem laptopa i kontynuowałam niedokończoną przygodę porucznik Eve. Tym razem bardzo zaskoczył mnie "środek" książki gdyż był niezmiernie interesujący. Wciągał i ciągle działo się coś zaskakującego. Były też chwile niezwykle emocjonujące dotyczące sfery uczuć porucznik Eve i Roarke. W tym przypadku znowu przeszkadzała mi znajomość późniejszej pozycji z danej serii, ale i tak emocje częściowo mnie dopadły, aczkolwiek uważam że wątek ten mógł ciągnąć się troszkę dłużej, było by więcej napięcia i jeszcze większa chęć do sięgnięcia po kolejną pozycję z listy. Ale i tak było nienajgorzej. I znów dopadła mnie senność i musiałam przełożyć czytanie na dzisiaj. Biorąc pod uwagę 4 godziny snu poprzedniej nocy to nic dziwnego. Więc wyłączyłam laptopa i poszłam się położyć, jednakże przed snem przez cały czas zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób potoczy się śledztwo i kto mógł być tym zabójcą. 
Dzisiaj wstałam z samego rana, gdyż pracownicy spółdzielni postanowili wpaść sobie do mnie przed 8 i poobcinać mi  jakieś niepotrzebne rurki przy ścianie. Szkoda tylko, że nie dali mi się wyspać. Jak już skończyli to miałam mnóstwo sprzątania... A senność uleciała z pierwszą kawą, wypitą w locie podczas ścierania kurzu. Gdy doprowadziłam już mieszkanie do porządku postanowiłam wybrać się na zakupy. Moje klapki przypominały mi za każdym razem gdy je zakładałam, że mają już dosyć. Tak więc wymaszerowałam w poszukiwaniu nowych butów. Przeszłam pół miasta, aż natrafiłam na wyprzedaż skórzanego obuwia. Takiej okazji nie mogłam ominąć. Wybrałam czerwone buciki na niewielkim obcasie, zapłaciłam za nie zaledwie 30 zł. i zadowolona skierowałam się w stronę domu. Trafiła mi się niezła okazja a więc uśmiech miałam od ucha do uch. Po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu spożywczego aby zakupić orzeszki i colę, wiem wiem... niezdrowo, ale to jest moja ulubiona przekąska podczas czytania i ciężko mi się oprzeć kiedy widzę je na półce. Wchodziłam do domu, zadowolona i z ogromną ochotą na dokończenie śledztwa wraz z porucznik Eve, ale właśnie wtedy przypomniałam sobie o kilku papierkowych sprawach, które musiałam dzisiaj załatwić. Więc zabrałam się do roboty. Gdy już skończyłam nic nie mogło mnie powstrzymać przed dokończeniem książki. Zrobiłam sobie kawę i utonęłam po uszy w kolejnych stronach elektronicznej książki. I tak czytałam i czytałam aż w końcu wszystko stało się jasne. Zakończenie zaskakujące, nawet bardzo. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam, aczkolwiek przyjęłam to bardzo pozytywnie. Ponadto nie czułam żadnego niedosytu, wszystko zostało dopowiedziane, według mnie w bardzo dosadny sposób. A więc za zakończenie mogłabym spokojnie postawić ocenę celującą, a za pozostałą część książki- bardzo dobry +. 
Była to trzecia książka N. Roberts, którą przeczytałam, i jak do tej pory zdecydowanie najlepsza. Ale i tak warto rozpocząć od początku serii, żeby wczuwać się powoli w klimat i poznawać porucznik Dallas oraz jej współpracowników i przyjaciół od "kolebki". Z czystym sumieniem mogę polecić ową pozycję. A teraz chwila przerwy i zabieram się za kolejną :) 

sobota, 16 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "Dotyk śmierci"

W momencie kiedy skończyłam czytać książkę N. Roberts pt. "O włos od śmierci", która była pierwszą przeczytaną przeze mnie pozycją tej autorki, poczułam dziwne pragnienie zapoznania się z resztą jej twórczości. Nie marnując wakacyjnego czasu odszukałam listę tytułów i postanowiłam zacząć od początku, a więc od pierwszej książki w której opisane zostały losy porucznik Eve Dallas. I właśnie to doprowadziło mnie do powieści o tytule "Dotyk śmierci". Trochę żałuję, że na początku nie sprawdziłam iż jest to pewien cykl jej przygód, i w zasadzie zaczęłam od środka, poznając tym samym wiele aspektów jej życia, które w pierwszej książce pozostają zagadką. Ale cóż... Mówi się trudno. Pocieszeniem jest to że nie znam wszystkich, zapewne wielce interesujących szczegółów, które mam nadzieję poznać w niedalekiej przyszłości. Będąc studentką mam bardzo długie wakacje, które w dużej mierze poświecić mogę na zatapianie się w fascynujących lekturach, gdyż nie zapowiada się na znalezienie jakiegokolwiek płatnego zajęcia (czyt. pracy).
Zapoznawanie się z początkowymi przygodami Eve Dallas rozpoczęłam wczoraj wieczorem po zdobyciu książki. Niestety w wersji elektronicznej, gdyż wszystkie biblioteki były już nieczynne. Ale przebrnęłam przez całość ślęcząc przed ekranem laptopa i zmieniając pozycje średnio co 15 minut. Swoją drogą strasznie niewygodnie czyta się w pozycji siedzącej. Nie ma to jak wygodna kanapa i książka w dłoni. Aczkolwiek jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Przynajmniej tak twierdzą niektórzy. 
To o czym jest owe dzieło można znaleźć bez problemu wpisując tytuł książki, a więc pobieżne streszczanie mija się z celem. Lepiej skupić się na emocjach wywołanych przez ową książkę. I tutaj jestem mile zaskoczona. O ile w powieści "O włos od śmierci" początek mnie bardzo zainteresował a zakończenie rozczarowało, o tyle w przypadku tej pozycji było zgoła odwrotnie. Przygotowałam się na spore emocje od pierwszych stron ale się przeliczyłam. Po przeczytaniu ok. 2 pierwszych rozdziałów, pomyślałam że książka ta jako pierwsza z tej serii może okazać się troszkę nudna. Co wzbudziło we mnie pewien niesmak. Ale nie zrezygnowałam tylko brnęłam dalej, odczuwając spory ból w kości ogonowej. Chyba będę musiała wymienić krzesło gdyż okazało się strasznie twarde przy tak długim użytkowaniu. Ale wracając do tematu... Chłonąc kolejne wyrazy, zdania itd. zaczęłam coraz bardziej wtapiać się w świata pani porucznik. Zabierała mnie coraz bardziej w głąb tej sprawy, ale również w... bardzo interesująco rozwijający się romans, początkowo niepozorny. I w tej kwestii właśnie bardzo przeszkadzała mi znajomość późniejszej pozycji, gdyż wiedziałam jakie będą konsekwencje pewnych czynów, co nie pozwoliło mi na odczuwanie obaw związanych z powstającymi trudnościami. Ale tyle o tym bo zaraz opiszę całą akcję i jaka będzie przyjemność z czytania...?
Tak więc siedziałam uparcie na tym krześle i czytałam dalej. Aż tu nagle słyszę jakiś nieartykułowany dźwięk. Postanowiłam zrobić sobie przerwę i wyjść na papierosa. Ze względu na smród jaki z siebie wypuszczam palę na balkonie. Po wyjściu na balkon moim oczom ukazało się coś, czego tak bardzo wczorajszej nocy się obawiałam. Nadchodziła potężna burza, z czym powiązana była konieczność odłączenia od prądu mojej "elektronicznej książki". Baterii wystarczyło mi jeszcze na jakieś 1,5 h czytania, po czym uznawszy że burza nadal trwa, z bólem serca musiałam wyłączyć laptopa i przełożyć czytanie na następny dzień, kończąc na 7 rozdziale. I w tym momencie doceniłam jeszcze bardziej tradycyjną formę książki.
Gdy się obudziłam i wykonałam wszystkie podstawowe czynności, które wykonuję z rana, a więc prysznic i śniadanie, zrobiłam sobie pyszną kawę i z przyjemnością zabrałam się do kontynuowania przerwanej książki. Okazało się że najlepsze dopiero przede mną, co ogromnie mnie ucieszyło. I tak czytałam i czytałam, aż do samego końca, między czasie wrzucając w siebie obiad i kolejne dwie kawy.  
Po przeczytaniu całości muszę przyznać że zakończenie bardzo mnie zaskoczyło, zaintrygowało i niewyobrażalnie mi się podobało. Było dopełnieniem całej historii, pozostawiając chęć sięgnięcia do kolejnej pozycji z listy, co zapewne uczynię jeszcze dzisiaj. Tak więc uważam że jest to dobra książka i warto po nią sięgnąć. I przestrzegam żeby nie zniechęcać się nią po przeczytaniu pierwszych stron, gdyż pod koniec ten niedosyt jest całkowicie zaspokojony. Tak więc ja idę się rozprostować i pooddychać świeżym powietrzem połączonym z nikotyną, a Wam życzę przeżywania przygód z panią porucznik Eve Dallas... :)

piątek, 15 lipca 2011

J.D. Robb (Nora Roberts) "O włos od śmierci"

Ludzie mówią że czytanie książek jest niemodne, że to przeżytek który został zastąpiony komputerem. Aczkolwiek należy zastanowić się nad tym troszkę głębiej. Przeanalizować osobowość człowieka, który wypowiada owe twierdzenia. Czy dana osoba kiedykolwiek przeczytała książkę od początku do końca, czy sięgała po pozycje spoza listy lektur szkolnych narzuconą przez nauczyciela języka polskiego. Najczęściej okazuje się że nie. A więc czy taka osoba może być obiektywna? Nie! I to nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Książka, która powierzchownie składa się z okładnki i niezliczonej, dla laika, liczby stron, zawiera w sobie coś niesamowitego. Historię, którą czytlenik przeżywa wspólnie z jej bohaterami. Śmieje się i płacze razem z nimi. Przeżywa chwile grozy i chwile uniesień. Analizuje dogłębnie psychikę głównych bohaterów, jest z nimi na dobre i złe. Odkładając rozpoczętą książkę i przechodząc do codziennych czynności, zastanawia się co przyniosą kolejne litery, wyrazy, strony... Można to porównać do stanu zauroczenia, kiedy ktoś nie może przestać myśleć o drugiej osobie, przewija się ona przez każdą myśl, każdy czyn, każdą chwilę. Podobnie jest z książką. Ciężko o niej zapomnieć jeżeli wiemy że jeszcze jej nie dokończyliśmy. I to jest to "coś", co sprawia że książka nigdy nie stanie się niemodna, co nigdy z książki nie zrobi przeżytku. 
Wczoraj po północy skończyłam czytać powieść kryminalną, napisaną przez Norę Roberts która nosi tytuł "O włos od śmierci". Opisuje ona historię dziewczynki, która widziała śmierć swoich najbliższych, która w kilka minut traci wszystko co miała, którą ratuje główna bohaterka książki, pani porucznik Eve. I to właśnie Eve postanawia jej pomóc. co wcale nie jest proste i łatwe, nawet dla niej samej.
Nic nowego, taki opis znaleźć można bez większych problemów w sieci. Ja spróbuje opisać swoje odczucia które towarzyszyły mi podczas "wyprawy" w którą zabrali mnie bohaterowie owej powieści. Zaczęłam czytać ją w autobusie, którym wracałam do domu. Podróż trwała ponad 7 godzin, z których przez ok. 6 towarzyszyło mi słońce, zapewniające dostateczną ilość światła dziennego. Co więcej kierowca okazał się bardzo wyrozumiały i omijał większość dziur na naszych wspaniałych drogach, co ułatwiło mi panowanie nad skaczącymi literkami. 
Książka, jak większość kryminałów, które do tej pory przeczytałam, rozpoczęła się opisem wydarzenia, wokół którego toczyła się cała akcja powieści. Opis owego wydarzenia sprawił że moje początkowego odczucia były bardzo pozytywne. Napięcie, niedopowiedziane kwestie budzące ciekawość, dosyć dobry opis, choć nieidealny. Aczkolwiek sama nie zrobiłabym tego lepiej, gdyż moje próby pisania książek zawsze kończyły się tak samo. Albo były tak nudne, że sama przy ich usypiałam, albo najzwyczajniej w świecie były odwzorowaniem książki, którą w tamtym czasie przeczytałam i która była dla mnie wielką inspiracją. Ale mniejsza z tym... No więc powieść "O włos od śmierci", a raczej jej początek sprawił, że moja ciekawość zaczęła rosnąć, i to ona sprawiła że z dużym zainteresowaniem zaczęłam pochłaniać kolejne strony, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o losach postaci. I tak było przez cały czas, dopóki nie ściemniło się na tyle, że z żalem musiałam zamknąć książkę, a jej dokończenie przełożyć na najbliższy możliwy termin. Po powrocie do domu, najpierw pochłonęły mnie zwyczajne obowiązki, później odwiedziła mnie rodzina, a więc książka czekała na mnie z cierpliwością przez kolejne trzy dnia. Gdy tylko goście zamknęli za sobą drzwi ja powróciłam do lektury, która nie chciała dać mi spokoju. I tak wczoraj ok. 18 powróciłam do miejsca w które zabrnęłam wraz z bohaterami owej powieści. Czytałam ją z wypiekami na twarzy chcąc dowiedzieć się czy pani porucznik rozwiąże tą sprawę, czy jednak coś pójdzie nie tak. I tak dobrnęłam do końca co zaspokoiło moją ciekawość, ale... Zakończenie owszem, było zaskakujące, gdyż nasuwało się całkowicie inne, aczkolwiek uważam że to "inne" byłoby jednak ciekawsze. Po przeczytaniu ostatniego wyrazu poczułam niedosyt, nie chciałam rozstawać się z nimi w takim momencie. O ile opis wydarzeń pomiędzy rozpoczęciem danej sprawy a jej zakończeniem był wyczerpujący, o tyle zakończenie było za szybkie, tak jakby ten punkt kulminacyjny wypalił się zaraz po tym jak zaczął się tlić.  Odniosłam wrażenie, jakby autor, cały wysiłek pozostawił w opisie początkowych wydarzeń, a na końcówce zabrakło mu sił.
Pomimo mojego rozczarowania (chociaż może to troszkę zbyt mocne słowo) zakończeniem, uważam że książka jest godna uwagi. Z czystym sumieniem polecam ją tym, którzy zastanawiają się czy po nią sięgnąć. Przy niej na pewno nie będziecie mieli czasu żeby się nudzić. A przecież okres wakacyjny sprzyja czytaniu książek, w końcu mamy mnóstwo wolnego czasu, no przynajmniej niektórzy z nas :)